Przeczytaj to Bolesne i piękne opowiadanie debiutanckiego powieściopisarza Brandona Taylora
Książki

Pisarz Lorrie Moore powiedział kiedyś: „Krótka historia to romans, powieść to małżeństwo”. Z Niedzielne szorty , OprahMag.com zaprasza Cię do przyłączenia się do naszego własnego romansu z krótką fikcją, czytając oryginalne historie niektórych naszych ulubionych pisarzy.
Brandona Taylora debiutancka powieść, Prawdziwe życie, to fascynująca i wymagająca historia skupiona na czarnoskórym magistrze biochemii z przeważnie białej szkoły na Środkowym Zachodzie. Istnienie Wallace'a wydaje się zawieszone w ciągłym stanie niepewności - romantycznej, osobistej i zawodowej.

Kliknij tutaj, aby przeczytać więcej opowiadań i oryginalną fikcję.
Motywy OyeyolaChodzi również o to, jak utrzymują się bóle traumatycznego okresu dojrzewania, w niektórych przypadkach stają się ostrzejsze z czasem, i jak mogą uniemożliwić osobie nawiązanie kontaktu z kimś innym.
W swoim opowiadaniu „Sussex, Essex, Wessex, Northumbria” Taylor po raz kolejny udowadnia, że jest biegły w poruszaniu się po tym emocjonalnym terenie. Bohaterka, instruktorka pływania imieniem Bea, miała ciężkie dzieciństwo, a jej dorosłość naznaczona jest teraz osobliwą samotnością, którą Taylor opisuje z zapierającą dech w piersiach przejmowaniem. Ewentualne zbawienie dla Bei pojawia się jednak w postaci przystojnego sąsiada ...
„Sussex, Essex, Wessex, Northumbria”
W weekendy, w basenie w centrum rekreacji, Bea udzielała lekcji pływania małym, biednym dzieciom i prowadziła grupę starszych ludzi przez ćwiczenia odporności na wodę. Pieniądze nie były zbyt dobre. Była opłacana z niewielkiego stypendium ufundowanego przez uniwersytet i społeczność, która stworzyła program dla dzieci z najgorszych szkół na obrzeżach miasta. Bea wydawało się, że uniwersytet, a społeczność mogła przeznaczyć te pieniądze na bank żywności lub nowe podręczniki. Nie mogła zrozumieć, co lekcje pływania miały dać grupie głodnych, zmęczonych dzieciaków, ale i tak była wdzięczna za niewielką pensję i możliwość korzystania z basenu.


Dzieci o nic jej nie pytały. Przede wszystkim chcieli po prostu wskoczyć do basenu i pluskać się nawzajem. Początkowo uczyła ich uderzeń. Przeciągnęła się na chłodnej płytce obok basenu i naśladowała ich ruchy, ale kiedy podniosła wzrok ze swojego miejsca, zobaczyła, że dzieci patrzyły na nią z chłodnym okrucieństwem. Czuła się jak bezradny żółw, w którego głowę mieli uderzyć. Postanowiła pozwolić im robić, co chcą, dopóki nikt nie utonie, a dyżurny ratownik i tak spędzał większość czasu przy telefonie lub pilnując pasów. aby upewnić się, że ludzie dzielą się prawidłowo. Starzy ludzie przypominali jej jej ojca, tyle że byli nadmiernie troskliwi, gdy był twardy i podły, więc nie wiedziała, jak odpowiedzieć, kiedy ją wezwali drogi albo poklepała ją po ramieniu i powiedziała, że wykonała świetną robotę, pomagając im wyjść z basenu lub wskoczyć na basen albo dać im ręczniki. Czasami, w trakcie ćwiczeń w zwolnionym tempie, przyłapała ich, jak patrzyli na nią, jakby była iluzją lub syreną, i czuła się ładna, dopóki nie zdała sobie sprawy, że się gapią, bo ledwo mogli ją rozróżnić. Karała się.
Bea prowadziła lekcje i zajęcia, ponieważ dziewczyny z drużyny pływackiej nie chciały tego robić. Były to przerażające, wysokie dziewczyny o napiętej skórze i szerokich ramionach. Kiedy Bea brała prysznic po pobycie w basenie, słyszała, jak przebierają się na weekendowe treningi. Musiały korzystać ze zwykłej szatni dla kobiet, ponieważ budynek został zbudowany w czasie, gdy kobiecy obiekt sportowy nie był uważany za konieczny. Oznaczało to, że w dni, kiedy ćwiczyli w basenie, zachodziło na siebie nakładanie się tej dziwnej, obcej rasy dziewcząt i reszty ich bzdurnych ludzkich ja. Rozmawiali jak wszędzie dziewczyny: o przypadkowości pieprzyków i piegów, o dziwnej elastyczności stawu kciuka, o złym jedzeniu z poprzedniego wieczoru, o swoich chłopakach, dziewczynach, filmach ze zwierzętami, które przysłali im samotni rodzice. , zadania, profesorowie, trenerzy, pocałunki, powolny ruch ręki opierającej się o ich plecy, samotność poranków, brutalność ich pracy. Pod prysznicem Bea poczuła się blisko nich, woda uderzała jej w mostek, gdy słuchała najgłębiej, jak potrafiła, tego, o czym rozmawiali, i czuła, że w innym życiu mogłaby być jedną z nich, i chociaż to było nieprawda, w chwilach, kiedy Bea była dla siebie miła, pozwalała tej myśli trwać trochę dłużej, niż powinna.
Pewnego popołudnia, kiedy dzieci zostały oddane pod opiekę swojej przyzwoitki i zagonione jak wataha mokrych i wyjących owiec do autobusu, Bea usiadła na brzegu basenu, powoli kopiąc nogami. Starzy ludzie nie przyjdą, ponieważ w jednym z domów krążyła paskudna infekcja i uznano, że najlepiej jest trzymać wszystkich w domu. Resztę sobotniego popołudnia miała dla siebie, co było niezwykłe, i pomyślała, że może wrócić do domu i posprzątać swoje mieszkanie. To było jedno z tych pustych popołudni, które po długim okresie samotności ujawniają, jak bardzo twoje życie zwróciło się do siebie. Nie było do kogo zadzwonić i nie było nic do zrobienia. Nikt jej nie potrzebował. Nikt nie potrzebował jej do niczego. Nie czuła wolności ani smutku - zamiast tego czuła się tak, jakby przemoczyła ją zimna woda.

Obserwowała dziewczyny z drużyny pływackiej po drugiej stronie basenu. Rozwijali maty i kładli się, żeby się rozciągnąć. Byli niemożliwie elastyczni, popychali się nawzajem na nogi w stopniu, który wydawał się niebezpieczny lub bolesny. Potem wymieniali się i oferowali, że zostaną zgięci i pokręceni. Ich paplanina była niskim szumem, który przeskakiwał przez wodę. Ostatni z cywili wychodził z basenu i owijał się ręcznikami, kierując się do pryszniców. Ratownik zszedł ze swojego stanowiska, wykonał ostry obrót i spojrzał bezpośrednio na Beę i przez nią.
- Lepiej słodki - powiedziała, a Bea skinęła głową, ale siedziała dalej, nie mogąc odwrócić wzroku od dziewcząt, nawet gdy ich trener - wysoki, włochaty, o ciemnym i niskim głosie - przeszedł przez tylny korytarz. Stał nad nimi z rękami na biodrach. Miał postrzępione, kręcone ciemne włosy.
- Dobra, dobra, ćwiczenia - powiedział. A dziewczyny wskoczyły do wody do tyłu, nie eleganckie ani pełne gracji, ale jak stado niespokojnych, śmiejących się dzieci. Potem wysiedli i otrząsnęli wodę z kończyn. Wiedziała to od razu: aklimatyzacja. Trener spojrzał na nią, a Bea zrobiła się chłodna i lepka. Zmrużył oczy i chciał podejść do niej wokół sadzawki, więc Bea pomachała mu szybko i wstała. Podłoga była śliska pod nią i musiała się złapać, żeby utrzymać się w pozycji pionowej. Wzięła ręcznik i stojąc w otwartych drzwiach, obejrzała się przez ramię i jeszcze chwilę obserwowała, jak dziewczyny wskakują do wody i wychodzą na zewnątrz, przyzwyczajając się do chłodu, głębi i zapachu chloru.
Bea mieszkała samotnie na środkowym Środkowym Zachodzie. Jej mieszkanie było małe i białe, z dużym oknem wychodzącym na skrawek podwórka. Spędzała dużo czasu przy biurku, patrząc przez okno na przechodzących ludzi. Znajdowała się na drugim piętrze w starym domu podzielonym na trzy mieszkania, więc czasami wydawało się, że nie mieszka sama, ponieważ słyszała inne życia toczące się równolegle do jej własnego. Bea była jedynaczką przez większość swojego dzieciństwa, z wyjątkiem smukłego, ciemnego roku, kiedy nie była.
Na jej biurku stało małe kartonowe pudełko, w którym zbudowała małą dioramę. Ściany pudła pomalowano na matową czerń, a ona zrobiła małe meble z pasków płyty pilśniowej o średniej gęstości. Różnica kolorów między jasnymi meblami a matowym tłem była taka, że płyta pilśniowa wydawała się świecić lub wibrować. Krawędzie mebli unosiły się lekko w powietrze, tak że powstał efekt podwojenia. Trudno było zajrzeć w czarną pustkę pudełka, zobaczyć meble, więc nie było wiadomo, na co patrzą. Bea to nazwała zamieszanie domowe .
Stworzyła kilka takich pudełek wypełnionych meblami, a czasem małymi ludzikami, których konstruowała z różnym poziomem szczegółowości. Niektórzy z nich wyglądali jak ludzie. Niektóre były po prostu prymitywnymi figurkami. Niektóre futurystyczne geometryczne plamy kształtu. Kiedy spojrzała na swoje dioramy, pojawiło się coś w rodzaju zawirowań i turbulencji, i to była ta szorstka faktura rzeczywistości, która tak bardzo pasowała do jej własnego doświadczenia świata. Ale tak właśnie czuli się wszyscy, patrząc wstecz na coś, co stworzyli - każde dzieło było tylko głupim, lekko zdeformowanym wewnętrznym odbiciem.
Widziała ich jednak, tych lśniących szczęśliwych ludzi z ich szybko przygotowanym obiadem i ich patchworkowym blaskiem.
Tego dnia po basenie Bea wzięła nóż wyrzeźbiony z cienkiego paska MDF na płaski ludzki palec. Potem wyrzeźbiła następną i następną, aż znalazła się na stole przed około trzydziestoma palcami - niektóre zgięte, niektóre proste, niektóre dość prążkowane i szczegółowe z fałdami skóry, inne kreskówkowe, blokowe. Niektóre miały długość prawdziwych palców, inne mniej więcej jedną trzecią lub więcej, a niektóre były cienkie i małe jak paznokieć. Ale wszystkie były cienkimi, dwuwymiarowymi odwzorowaniami ludzkich palców. Palce wskazujące, serdeczne, małe, kciuki, środkowe. Wyrzeźbiła palce, które widziała i znała, z których część włożyła do ust lub włożyła do siebie. Palce jej własnej dłoni, palce dłoni tych, których kochała lub nienawidziła. Niektóre palce, których nigdy wcześniej nie widziała.
Wyrzeźbienie palców wymagało ścisłej, niemal wściekłej kontroli nad ostrzem noża, a pasek płyty MDF był szorstki na jej ramieniu, trzęsąc się jak przerażone zwierzę, gdy się w nią wcinała. Jej przedramiona były zadrapane i krwawiące z irytacji. Bolały ją kłykcie od trzymania się tak mocno, a wiedziała, że lepiej tego nie robić. I po co te palce były dla niej bezużyteczne, po prostu coś, co mogła zrobić rękami, aby uspokoić umysł. A teraz jej dłonie były otarte, a ramiona bolały. Jej oczy były sztywne i szorstkie od luźnych kawałków MDF, kurzu z przesiąkania i odpryskiwania. Pomyślała, że lepiej przestań. Ale i tak nie przestawała, bo znalazła rytm dla tej bezużytecznej, prostej czynności i szkoda było wyrzucić coś tak pięknego jak dobry rytm.
powiązane historie

Lato w Iowa było gęste i bujne. Jej mieszkanie miało jedno okno w holu przy kuchni. Nie czuła chłodnego powietrza przy biurku i spociła się. Kawałki płyty MDF przykleiły się do niej, a uda jej zrobiły się lepkie na krześle. Chciała ponownie zanurzyć się w basenie, ale był on zamknięty na czas ćwiczeń i nie otwierał go później tego wieczoru, jak to miało miejsce w ciągu tygodnia. Mogła wsiąść do samochodu i pojechać nad jezioro McBride lub spróbować szczęścia w lokalnym Y. Były opcje, wybory, rzeczy, które mogła zrobić, by złagodzić swoje cierpienie, ale nie zrobiła żadnego z nich. Robiła palce, aż nadszedł wieczór, i to była ta część dnia, kiedy światło świeciło pionowo i niebiesko, a wszystko nabierało widmowego charakteru. Przez około pół godziny to jak życie w filmie. Wszystko nabiera jasności i znaczenia, a każdy jest piękny i ospały.
Kiedy pierwszy niebieski cień padł na jej biurko, Bea wstała i wyszła do holu, gdzie prychnęła zabudowa okna. Pochyliła się tak, że zimne powietrze uderzyło ją w klatkę piersiową, a potem w twarz, zamknęła oczy i stała zawieszona w szczelinie zimnej ciemności. Bolały ją paznokcie. Czuła puls w palcach. Oparła się o górną część szyby, która była dość ciepła od słońca, i stała tam jeszcze przez chwilę, po czym uniosła głowę, żeby widzieć przez okno i na podwórko.
Jej sąsiad na dole, Noah i niektórzy z jego przyjaciół, leżeli na leżakach, podnosząc szklanki ze skrzyni używanej jako stół. Na kolanach balansowali na talerzach i nosili okulary przeciwsłoneczne. Bea rozmawiała z Noah tylko przelotnie - na dole, przy skrzynce pocztowej lub przez chwilę przytrzymując otwarte drzwi, gdy ktoś wchodził z ramionami wypełnionymi torbami z zakupami ze spółdzielni. Był trochę wyższy od niej i był tancerzem, a jego ciało wibrowało zdrowiem i witalnością, mimo że widziała go palącego przynajmniej raz lub dwa razy dziennie, nawet w tym momencie. Okno było zabrudzone i czasami pojawiały się smugi zimna, które je zaparowywały. Pajęczyny i kurz przylgnęły do zewnętrznej strony szyby i wyglądało to tak, jakby patrzeć w dół przez koronkę, przez mgłę czasu w niebieski świat poza nią. Widziała ich jednak, tych lśniących szczęśliwych ludzi z ich szybko przygotowanym obiadem i ich patchworkowym blaskiem. Chciała uderzyć w szybę, żeby oni też na nią spojrzeli i zniweczyli doskonałe, okropne napięcie ich życia. Jej dłonie na szkle były ciężkie i gorące. Czuła uderzenie, chociaż to się jeszcze nie wydarzyło. Ten kłujący klaps. Mogła rozbić szybę i wysłać ją do ogrodu. Mogła zrobić wszystko, a to, co mogła zrobić, powstrzymywało ją od robienia czegokolwiek.
Bea zanurzyła się w idealnie zimnej wodzie w swojej wannie. Osunęła się tak nisko, jak tylko mogła. Jej stopy spoczywały na rogu w pobliżu dyszy. Jej ciało miało ciemny kształt pod powierzchnią, jak ryba pływająca w mroku.
Kiedy Bea była dużo młodsza, mieszkała z ojcem i matką na farmie jesiotrów. Jej matka zmarła dziesięć lat temu, kiedy Bea miała dwadzieścia pięć lat, i pomyślała, że to niesprawiedliwe, kiedy wyszła ze szpitala i stanęła pod sosnami na rogu kampusu medycznego, że te drzewa mogą pozostać, kiedy jej matka, prawdziwa, prawdziwa i dobra osoba, odeszła ze świata. Wydawało się to niesprawiedliwe i brzydkie i świadczyło o tym, że świat nie potrafił wyjaśnić rozmiarów i skali jej osobistych strat. Ale potem odeszła, Bea odeszła, odeszła i żyła i oto, dziesięć lat później, setki mil od domu, była inną osobą niż była wtedy. W tym roku jej ojciec sprzedał farmę jesiotrów, aby spłacić rachunki medyczne. Miał to być pierwszy rok, w którym jesiotr przyszedł z kawiorem. To była dziwna cecha jesiotra. Jesiotr był jak ludzie. Zajęło im lata, zanim spłacili to, co byli ci winni za całą miłość i troskę, jaką im zapłaciłeś, za całe to jedzenie wrzucone do ich wielkich, warczących zbiorników z zimną wodą. Potrzeba było dziesięciu lat, zanim jesiotr pokazał swoją wartość. Ale oni zwariowali, ich mała, rodzinna operacja. Czasami Bea zastanawiała się, co myślał jej ojciec, uprawiając jesiotra w Północnej Karolinie. Ze wszystkich rzeczy. Mógł wyhodować wszystko. Mógłby złowić wszystko. Ale jesiotr.
Głupi, lekkomyślny zakład dla mężczyzny z rodziną.
Jej ojciec mawiał: Sussex, Wessex, Essex - żadnego seksu dla ciebie, młoda damo. To był jego ulubiony żart, kiedy skończyła trzynaście lat i jak na swój wiek wyrosła długonoga i wysoka. Lata wcześniej zrobiła się gruba i gruba od pracy na farmie jesiotra. Żadnego seksu . Bea straciła dziewictwo na drugim roku w college'u na rzecz młodzieńca lacrosse z powalonym kolanem z Vermont. Nazywali go Tex z powodów, których Bea już nie pamiętała. Tak było na studiach, pomyślała. Żyłeś tak daleko poza kontekstem swojego życia, że imiona przylgnęły do ciebie w sposób, którego nie miałyby inaczej. W życiu studenckim istniała dziwna logika snu, skojarzeniowa, przypadkowa, pozbawiona ścisłego związku. Tex był niezgrabny i miał skórzasty zapach. Kiedy włożył go do Bei, spiął się tak mocno, że pomyślała, że złamie się na pół. Bea nie spała potem z innym mężczyzną.
„Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, kiedy w grę wchodziło inne ciało”.
Żaden seks z pewnością nie był sposobem opisania jej życia. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, kiedy w grę wchodziło inne ciało. Mogła zrozumieć tylko ciała pozbawione kontekstu. Mogła zrozumieć dolną część pleców dziewcząt w drużynie pływackiej, ich ramiona, ich uśmiechy, napięte linie wewnętrznej strony ud.
Bea zamknęła oczy i ścisnęła kolana. Przywołała w mrocznej kałuży umysłu dziewczyny z drużyny pływackiej, z szerokimi, tępymi końcami palców. Przywołała utwardzoną chlorem konsystencję ich dłoni, nagłą elastyczność kłykci. Te palce, które czule i powoli wyrzeźbiła z płyty MDF. Woda w wannie cicho pluskała. Trwał odległy szum okna. Bea poczuła, że się otwiera, wewnętrzne ciepło jej ciała, zwierzęce ciepło. Woda poruszała się między jej nogami, nacisk jej dłoni, dziewcząt z drużyny. Jej kolana prześlizgnęły się obok siebie, a ona ścisnęła mocniej uda, wślizgnęła się niżej do wody i uniosła się nad jej twarzą, a Bea była zanurzona.
Nie było Nosex . Nazwa tego małego królestwa brzmiała Northumbria. Sussex, Wessex, Essex, Northumbria. Powiedziała swojemu ojcu, że po tym, jak zmęczyła się jego małym żartem, spojrzał na nią z uśmiechem i powiedział, że nikt nie chce oziębłej suki.
Jego innym ulubionym żartem było dość mocne szczypanie jej w piersi i wydawanie dźwięku jak gęś. Jeśli upuściła pojemnik na paszę, uszczypnął ją. Jeśli była powolna z wężami, uszczypnął ją. Jeśli bała się wspiąć się po drabinie i spojrzeć w dół do zbiorników, uszczypnął ją. Jeśli odpowiedziała, uszczypnął ją. Czasami jej klatka piersiowa bolała tak bardzo, że ledwo mogła to znieść. A ona zdejmowała koszulę i kładła się twarzą w dół w ich stawie. Kiedy jej matka zachorowała, Bea wróciła do nich, aby pomóc. Karmiła swoją matkę, sprzątała po niej - wymioty, gówno, zepsute naczynia, ślinka, zepsute jedzenie. Bea zrobiła to wszystko i pewnego wieczoru, kiedy sprzątnęła naczynia i pomogła matce wejść na werandę, zapytała ją tak bezpośrednio, jak tylko potrafiła, dlaczego matka pozwoliła mu to zrobić.
„Co robić, kochanie?” zapytała jej matka.
- Przytul mnie w ten sposób, mocno na mojej klatce piersiowej, tutaj - powiedziała Bea, przyciskając dłoń płasko do jej klatki piersiowej, gdzie wciąż czuła, jak jego palce zaciskają się, wykręcają. Oczy jej matki były ciemne i mleczne. Spojrzała na drzewa, na ich rozległy dziedziniec na niższe pola, gdzie trzymano zbiorniki. W tamtych czasach pachniała miedzią. Jej ciało było jak opróżniony balon.
„Och, on tylko się z tobą bawił, kochanie”.
'To boli. Bolało tak bardzo, a ty nic nie zrobiłeś - powiedziała.
„Co było do zrobienia? Żyłeś, prawda? ” - zapytała jej matka i ostry kaszel. Sięgnęła po ręce Bei, a Bea pozwoliła się objąć.
Tak, żyła. Przeżyła to.
powiązane historie
44 książki do przeczytania przez czarnych autorów


W ciągu tych miesięcy karmiła matkę, ojciec jej nie dotykał. Odsunął się od nich, idąc do iz szop, w których spał i rósł jesiotr. Czasami wchodził pachnąc wodą ze stawu. Bea obcięła włosy i założyła je krótko. Czasami zdarzało się, że wykonywała swoje dawne obowiązki, człapiąc po stodole w szortach i dżinsowej koszuli, szczypcami w tylnej kieszeni, kilka pinezek w małej torbie w kieszeni koszuli. To był jedyny sposób na wydostanie się z domu, z dala od matki. Nie chciała, żeby jej matka umarła z urazą, ale uraza była wszystkim, co czasami odczuwała Bea. Mimo wszystko, czego nie zrobiła, żeby go powstrzymać.
Jej ojciec był wysoki, powściągliwy i twardy. Ale dla ich zwierząt był przerażająco delikatny. Patrzyła, jak karmił cielęta i płakał, kiedy im się to nie udało. Widziała, jak nosił pisklęta w kieszeniach płaszcza. Czasami czytał jesiotrowi. Wstawała w środku nocy i spacerowała między zbiornikami ze śpiącymi rybami i znajdowała go tam opartego o zbiornik czytający im stare twarde grzbiety ze stodoły. Kochał ich tak, jak nie kochał Bei i jej matki. Albo po prostu lepiej pokazywał to zwierzętom.
Jej matka zmarła, a Bea wyprowadziła się i nie rozmawiała z nim poza comiesięcznymi telefonami, kiedy mówił o swoim zdrowiu. Jego lipidy. Jego enzymy. Jego malejące napięcie mięśniowe. Widziała go raz w zeszłym roku i to prawda, wyglądał na zrujnowanego, jak stara operacja pozbawiona części i ograniczonej użyteczności. Nie litował się nad sobą, co sprawiło, że chciała mu współczuć, ale nie chciał tego mieć. Na końcu ich rozmów telefonicznych zawsze znajdowała się przestrzeń wielkości kocham Cię , a potem nic, nawet sygnał wybierania.
Tak, żyła. Przeżyła to.
Bea czuła brud na dnie wanny. Brud z jej własnego ciała. Cały ten pot. Pociągnęła tłok i podniósł się do góry, a chłodny łańcuch otarł się o jej kostkę. Szara woda ściekała do odpływu, a ona siedziała na brzegu wanny i patrzyła. Piaszczyste osady, półksiężyc brudu i skóry. Wrażenie siebie. Coś w rodzaju sylwetki.
Bea była sama na podwórku. Lubiła schodzić i zostawiać małą miskę gotowej paszy owsianej wzdłuż tylnego ogrodzenia dla jelenia, które z pewnością nie potrzebowało jej pomocy, ale poza tym zjadały główki hortensji i obcinały krzewy. Wycofała się na leżaki pozostawione przez Noego i jego przyjaciół i usiadła w chłodnej ciemności. Komary i komary gryzły ją w nogi i uda, ale siedziała zupełnie nieruchomo, wpatrując się w boczny rząd żywopłotów, który przylegał do sąsiedniego domu. Miała słabe widzenie w nocy. Wszystko miało szare kształty. Po drugiej stronie ulicy znajdowały się światła, a między nią a tylnym ogrodzeniem owalny snop światła z okna Noego padał na trawę. Jeleń nigdy nie wyszedł na światło dzienne. Czaiły się w ciemności jak zabłąkana, na wpół uformowana myśl lub wspomnienie na skraju świadomości. Ale wiedziała, kiedy sarny są na podwórku. Czuła je. Coś w niej się zacieśniło.
powiązane historie

Dziś wieczorem trzy jelenie, długie i przerażająco eleganckie, blisko ściany, ich kopyta przeczesują trawę i chwasty. Cień w plamie światła. Bea obejrzała się przez ramię i zobaczyła Noego w swoim oknie, na chwilę, zanim zgasło światło. Pozostał zarys światła, odwrócony negatywowy odcisk, a pośrodku świecąca, wściekła plama, nieco w kształcie Noego. Płonął w centrum jej pola widzenia jak plama lub blizna, ale potem powoli ustępował.
Nie znała jeleni od siebie. Nie wymieniła ich. Jej sentymentalizm był mały i zdeformowany, przejawiając się tak jak w ciekawych, przypadkowych kaprysach, takich jak karmienie jelenia lub pomaganie dzieciom w wejściu i wyjściu z basenu, dłonią na ich śliskich plecach, gdy piszczały i próbowały cofnąć się ze schodów z powrotem do woda. Czuła, jak ich kończyny skręcają się w jej dłoniach i czasami bała się, że pękną lub wyjdą z oczodołu, i chciałaby na nie krzyczeć, żeby przestali próbować się niszczyć, być dobrymi, wydostać się z wody, ponieważ ich czas się skończył, nienawidząc tych chwil, w których pozwalała sobie na troskę, zaufanie i troskę. Szelest jedzenia. Słyszała, jak ich futro ociera się o wnętrze metalowej miski, brzęk paszy, skrzypienie trawy, gdy jelenie kołyszą miską pyskami.
Największy jeleń uniósł głowę i spojrzał bezpośrednio na Beę. Czuła ciężar jego zwierzęcej inteligencji, udoskonalanej przez tysiąclecia, i czuła, jak wielkie marnotrawstwo ją na nią marnuje. W gardle wyschło. Pozostałe dwa jelenie również podniosły głowy. Trzepotały uszami. Ich kopyta poruszają się po trawie. Wyszli z podwórka tak jak przyszli, cicho, z wielkim celem, i zniknęli. Bea poczuła, że może znowu oddychać.
Wróciło światło z pokoju Noego i leżało na trawie jak ktoś rozwijający obrus. Obejrzała się i zobaczyła go w oknie. Wiedziała teraz, że nigdy nie wyjechał. Stał tam przez cały czas i obserwował jelenia. Stał tam, a ona tam siedziała i siedzieli razem w ciemności, patrząc na zwierzęta. Byli razem w ogromnym zbiorze ciemności jak ocean, patrząc, obserwując. Jeleń to wiedział. Mogli to wyczuć. Jelenie wiedziały, pozwoliły się obejrzeć, a jedzenie wzięły jako zapłatę, jako haracz. Oczywiście, że nie była sama, uświadomiła sobie Bea. Oczywiście, że nie, oczywiście, że nie, zawsze były oczy w ciemności, nawet jeśli ich nie widziała.
Ktoś zawsze patrzył.
W ciągu tygodnia uczyła matematyki i nauk ścisłych dzieci profesorów uniwersyteckich. Miała około trzydziestki, ale wyglądała młodziej i mogła uchodzić za studentkę, chociaż nie była nią od ponad dziesięciu lat. Rodzice dzieci, których uczyła, czasami patrzyli na nią mrużąc oczy i pytali, czego się uczy, a Bea mogła tylko uśmiechać się i wzruszać ramionami i mieć nadzieję, że natrafi to na nieszkodliwą osobliwość.
W poniedziałek uczyła nieco pulchnego chłopca imieniem Shelby, który wolał nazywać się Bee, chociaż jego matka, profesor studiów kobiecych, nazywała go Shelly w swoich e-mailach i przy odstawianiu. Był gburowaty, ale pracowity.
- Ja też mam na imię Bea - powiedziała.
'Jakie jest Twoje prawdziwe imię?'
'Drink.'
'To głupie.'
- Może i tak - powiedziała, śmiejąc się, trochę zszokowana dźwiękiem własnego głosu. Uświadomiła sobie, nieco głupio, że od soboty nie rozmawiała na basenie z dziećmi z jej lekcji. Tak mogłoby być. Dni bez rozmowy z drugą osobą, jej głos był chłodny i chrapliwy ze śluzem, jak błona odradzająca się po urazie. Pszczoła zerknął na nią i wyjął arkusze. Były gładkie i błyszczące jak strony magazynu. Potarła róg strony między palcami. Pszczoła miała ciasne, nieregularne pismo od dziecka, które dostało telefon komórkowy o wiele za wcześnie.
„Jeśli masz cztery piłki, a dwie są żółte…” - przeczytała Bea
- Połowa - powiedziała znudzona Bee, pisząc dwie ciężkie od góry na górnej połowie pudełka i cztery na dole.
'Dobrze. Okej, więc gdybyś dodał to do…
'Czy masz chłopaka?' - zapytała Pszczoła.
'Pardon?'
'Czy masz chłopaka?'
'Nie. Mieszkam sam - powiedziała. Pszczoła spojrzała na nią jasnobrązowymi oczami, które były szeroko rozstawione. Miał gęste rzęsy i delikatne usta. Studiował ją.
„Twoje życie musi być naprawdę do niczego” - powiedział.
'Czasami.'
„Gdybyś się zabił, czy ktoś poczułby się smutny?”
„A może skupimy się na ułamkach?” - zapytała w zamian i położyła prześcieradło płasko na stole. Jej szyja płonęła. Słyszała, jak płacze elektryczności w lampach nad głową. Bee mocno przycisnął ołówek do kartki, tak mocno, że podczas zapisywania swoich numerów zostawał mały stos grafitowych odłamków.
„Myślę, że ułamki są głupie”.
- Ja też - powiedziała. „Ale jeśli nauczysz się ułamków, możesz zrobić wszystko”.
Pszczoła zerknęła na nią.
'To głupie.'
„Czy wszystko jest dla ciebie głupie?”
„Nie, niektóre rzeczy są w porządku”.
'Jak co?'
Oczy Bee błyszczały, błyskały. Wyjął telefon, otworzył go i pokazał jej zapętlone, dziesięciosekundowe nagranie przedstawiające żołnierza wyrzucającego szczeniaka ze zbocza góry. Bea poczuła, jak coś sztywnego i gorzkiego przesuwa się przez jej gardło. Wstała gwałtownie.
„Dlaczego nie popracujesz trochę dłużej nad arkuszem”, powiedziała.
- Cokolwiek - powiedział, wzruszając ramionami. 'Cokolwiek powiesz.'
W łazience Bea umyła twarz. Przepuszczała wodę po dłoniach, aż stała się gorąca. To było bolesne, a potem nie. Jej oddech odbijał się echem. Pomyślała o tym, żeby nie wrócić. Ale pieniądze były przyzwoite, dobre, konieczne. Potrzebowała tego do życia. Oczyma wyobraźni widziała ziarnisty materiał filmowy przedstawiający mężczyznę podnoszącego szczenięta, małe, wyjące małe rzeczy i wrzucającego je w przepaść. Wirująca zieleń na bladobrązowym, zawroty głowy podczas ruchu. Widziała to nagranie lata temu. Kiedy wojna nie była nowa, ale nie tak stara jak teraz. Przypomniała sobie publiczne oburzenie. Przypomniała sobie furię rozpoznania, że nie mogli dłużej zaprzeczać brzydocie tego wszystkiego. Jak okropnie. A teraz była to rzecz, którą dzieci udostępniały na swoich małych urządzeniach.
Bea ponownie umyła twarz. Uspokoiła oddech. Wróciła do głównego pokoju biblioteki i usiadła obok Bee. Skończył połowę arkusza. Nie potrzebował jej pomocy.
- Dobra robota - powiedziała cicho, opierając dłoń o tył jego głowy. 'Dobra robota.'
Zesztywniał pod jej dotykiem, zaskoczony jak zwierzę, a ona mogła poczuć drżenie, uderzanie żywej istoty w nim. Czuła to, tę część jego osoby, która nie była człowiekiem, ale była prawdziwa i żywa. Pomyślała, że to strach. Strach, że przytrzyma jego głowę i nie pozwoli jej znowu unieść. Odruch.
Skończył arkusz i przeszedł do następnego. Poczuła, jak mięśnie jego ciała się rozluźniają - ulgę.
Bea wyróżniała się pod umierającymi jesionami. To było comiesięczne wezwanie jej ojca.
Otworzył nagle wezwanie: „Jesiotr umiera”.
- Oczywiście, że tak - powiedziała Bea. „Cała planeta umiera. Nie słyszałeś? ”
„Jesteś taki prymitywny. Męski. Jak twoja matka.
„Przynajmniej jestem uczciwy”.
„Ironia to zły nawyk”.
„Może w XIX wieku” - powiedziała. Jej ojciec umilkł, niesamowicie cicho, dziwnie cicho, a Bea przez chwilę zastanawiała się, czy nie posunęła się za daleko, nie była dla niego zbyt szorstka. 'Jak twoje lipidy?'
„Nie żeby cię to obchodziło, ale są w porządku. Mój lekarz mówi, że się zgadzam krzepki zdrowie.'
„Może przeżyjesz jesiotra”.
„To nie jest zabawne”.
„Nie jesteśmy już nawet właścicielami farmy” - powiedziała. „Dlaczego przejmujesz się tym, co stanie się z rybami?”
- Miały być twoje - powiedział. 'Zatrzymałem je dla ciebie.'
- A potem je sprzedałeś, tato. Nie są twoje i nie są moje. Nigdy więcej.'
„Ci ludzie nie wiedzą, jak zrobić to dobrze”.
- W takim razie pokaż im - powiedziała Bea, wzdychając. „Pokaż im, jak to zrobić”.
'Pokazałem ty ,' powiedział. „To miałeś być ty. Dlatego umierają ”.
Było to najbliższe mu stwierdzenie, że ją kocha lub że ma dla niej pożytek. To było najbliższe mu powiedzenie, że jest mu przykro. Bea poczuła kłucie na głowie.
Zobaczyła po drugiej stronie ulicy, jak Noah szedł energicznie. Odwrócił się, jakby przyciągnął jej wzrok, i zobaczył ją.
„Hej, tato, muszę iść” - powiedziała.
Nastąpiła pauza. Przestrzeń. A potem go nie było.
Bea odetchnęła głęboko. Noe znajdował się w jasnym, palącym świetle dnia. Znajdowała się w cieniu drzew. Podniósł rękę. Odmachała. Uśmiech, mały, przelotny, i Bea poczuła, że jej miejsce w wielkiej, liczącej maszynie świata lekko się przesunęło. Została oddzielona. Ze wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, ona sama w tym momencie została oddzielona. Ponieważ była widziana. Odnotowany.
Spojrzała w górę i było ich ponad dwadzieścia, w gładkiej, szarej szyku, wznoszącej się coraz wyżej i wyżej, kierującej się gdzie indziej.
Wystarczy, pomyślała.
Ta zawartość jest tworzona i obsługiwana przez stronę trzecią i importowana na tę stronę, aby pomóc użytkownikom w podaniu ich adresów e-mail. Więcej informacji na temat tej i podobnych treści możesz znaleźć na stronie piano.io Reklama - Kontynuuj czytanie poniżej